Dzwonek na przerwę wybudził mnie z rozmyślań.
Hope podbiegła do mnie od tyłu.
- Idziemy ? – rzuciła radośnie.
Hope była jedyna osobą, która po śmierci Matta
zachowywała się w stosunku
do mnie normalnie. Ludzie raczej
omijali mnie szerokim łukiem chyba z obawy,
że zaraz się przed nimi poryczę.
Hope cały czas przy mnie była. Pozwalała mi
zapomnieć na chwilę o prawdziwym
świecie. Właśnie za to ją kochałam. Choć
nie wiem, czy nie powinno być na
odwrót. Nie raz wybijała mi z głowy różne
głupie pomysły i dzięki niej nie
dołączyłam jeszcze do Matta. Czy to tak dobrze
? No właśnie nie wiem…
- Mhm – mruknęłam i ruszyłam w stronę
wyjścia.
Siadłyśmy przy ścianie obok sali, w
której miałyśmy mieć następną lekcję.
- Oj, no weź Jess. Nie bądź taka… no
wiesz… - Zaczęła Hope widząc mój
przymulony wyraz twarzy. – Słuchaj, wymyśliłam
coś co ci poprawi humor.
Mogłybyśmy jakoś uczcić śmierć Matta. No wiesz,
zorganizować jakieś
spotkanie i…
- Hope – przerwałam jej sucho –
naprawdę nie mam ochoty teraz o tym gadać.
- Sorry – powiedziała stłamszonym
głosem.
Do końca przerwy siedziałyśmy w
absolutnej ciszy. W głowie słyszałam tylko
dwa, nieustannie powtarzające się
słowa: Matt i śmierć. Dlaczego on pojechał
nad to jezioro ? A może gdybym go
wtedy powstrzymała… Wyrabianie u siebie
poczucia winy było najgorszą rzeczą,
którą sobie robiłam. Ale tak naprawdę
czułam się winna temu, co go spotkało.
Mogłam mu wybić ten pomysł z głowy.
Mogłam temu zapobiec.
Kolejne lekcje minęły mi dość szybko.
Do domu wracałam w osamotnieniu, bo
Hope musiała podwieźć swojego brata na
trening hokeja.
Weszłam do domu, rzuciłam torbę na
podłogę i jak co dzień, zamknęłam się w
swoim pokoju. Czułam się zdruzgotana.
Już tyle razy od śmierci Matta
zadawałam sobie pytanie: po co ja w ogóle żyję,
skoro nie mam dla kogo ?
Przecież dobrze wiem, że czułabym się szczęśliwsza po
drugiej stronie świata.
Ale co z mamą ? Przecież ona by tego nie zniosła. Po
śmierci taty zostałam jej
już tylko ja. Tak, ja to mam szczęście do tych
śmierci. Najpierw tata, teraz
Matt. Kto następny ? Nie chciałam przysparzać mamie
cierpień. Kochałam ją.
Bardzo. Przypomniał mi się nasz
pierwszy wyjazd nad jezioro. Mój i Matta. Nad
to jezioro, w którym dwa tygodnie
temu znaleziono go martwego.
Był czerwiec. Końcówka roku
szkolnego. Wszyscy tryskaliśmy energią i chęcią
do życia. Od razu po szkole
zapakowaliśmy się w samochód Matta i
wyruszyliśmy. Nie byliśmy wtedy jeszcze
parą, ale bardzo dobrymi
przyjaciółmi. Jednak chyba oboje chcieliśmy czegoś
więcej.
Jezioro było oddalone od naszej
szkoły o jakieś dwie godziny drogi, więc kiedy
dojechaliśmy zapadał już zmrok.
Rozłożyliśmy na piasku koc i opadliśmy na
niego. Dookoła nas nie było nikogo.
Żadnej żywej duszy. Matt wyznał mi
wtedy, co do mnie czuje, w tak cudowny
sposób, że aż odjęło mi mowę.
Obdarował mnie chyba najzmysłowniejszym
pocałunkiem, jaki tylko może
istnieć. Później już tylko leżeliśmy trzymając się
za ręce i wpatrywaliśmy się
w pięknie rozgwieżdżone niebo.
Tak, wiem. Najpospolitsza wizja
cudowniej randki. Jednak Matt sprawił, że była
ona najbardziej wyjątkową w całym
moim życiu.
Myślałam tak i myślałam, aż w końcu
moje powieki stały się ciężkie i zapadłam
w sen.
Przebudziłam się cała zlana potem,
ciągle mając przed oczami oczy Matta. Te
jego nieziemsko czekoladowe oczy. Nie
mogłam już tego znieść.
Nagle coś we mnie wstąpiło. Kierując
się tylko i wyłącznie instynktem,
narzuciłam na siebie bluzę i wymknęłam się z
domu. Pobiegłam przed siebie.
Rzęsisty deszcz zmoczył mi włosy, które teraz
przylepiały mi się do twarzy.
Zignorowałam to.
Zatrzymałam się na odcinku drogi,
przy którym nie znajdowały się żadne
drzewa. Tylko wielka, pusta przepaść.
Opadłam na ziemię i skuliłam się
szczękając zębami z zimna. Patrzyłam w tą
czarną otchłań tak długo, aż przed
moimi oczami nie pojawiły się kolorowe
plamki.
Zrobię to – pomyślałam – w końcu będę
z nim.
Wstałam i na chyboczących nogach
podeszłam do skarpy. Ciągnęła się w dół
przez jakieś 20 metrów. Może 200. Kto
wie.
Nagle przejechał za mną samochód.
Chwilę potem zwolnił i zaczął się cofać w
moim kierunku. Zamarłam.
Świetnie – pomyślałam – znowu to
samo. Ale tym razem będę szybsza.
Już przechylałam się w stronę
przepaści, kiedy usłyszałam przeraźliwy pisk
Hope. Złapałam równowagę i opadłam
na ziemię. Hope do mnie podbiegła i
odsunęła od skarpy. Wtuliłyśmy się w siebie
najmocniej, jak potrafiłyśmy.
- Co ty tu robisz ? – Spytałam ze
łzami w oczach.
- Co J A tu robię ?! – Krzyknęła Hope.
– Dlaczego znowu chciałaś to zrobić ? –
zaszlochała – Jess, dlaczego ?
- Bo mam już tego dość. Mam dość
życia. Chcę stąd uciec. Chcę być przy nim…
- odparłam nieco spokojniejszym głosem.
- Jess, proszę cię wracajmy do domu.
Choć, zawiozę cię.
Nie wiem dlaczego, chyba dla świętego
spokoju, podniosłam się i pozwoliłam
podtrzymać się Hope. Podprowadziła mnie do
samochodu. Kiedy wsiadałam
ujrzałam jasne światło, które zbliżało się w moją
stronę niezwykle szybko.
Nagle usłyszałam krzyk, nie wiem czy Hope, czy mój
własny. A potem
widziałam już tylko jasność. Oślepiającą jasność. Jak białe
płótno, na którym
można stworzyć czyjś portret. I faktycznie. Przede mną, jak
malowana
pędzlem, zaczęła pojawiać się sylwetka Matta. Tak, tego Matta. Mojego
Matta.
Na mój widok kąciki jego ust uniosły się w delikatnym uśmiechu. Poczułam
jak
dreszcze przechodzą przez całe moje ciało.
- Matt, to… To ty… - Zaczęłam drżącym
głosem.
- Cii – przyłożył palec do moich ust
– nie mamy wiele czasu.
Nie dając mi dojść do słowa zaczął
obsypywać moją twarz subtelnymi
pocałunkami. Czułam na szyi jego ciepły oddech.
Jak bardzo mi tego brakowało
! Jak bardzo.
- Co to znaczy, że nie mamy wiele
czasu ? – Spytałam opierając się opuszkami
palców o jego umięśniony tors.
- Musisz tam wracać, Jess. Jesteś tam
potrzebna. – Odparł i założył mi kosmyk
niesfornych włosów za ucho.
- Co ?! Ale ja nie chcę nigdzie
wracać. W końcu cię znalazłam, a ty mi mówisz, że znowu mam cię stracić ? Chcę
tu zostać. Mieć cię przy sobie.
Przeczesałam dłonią jego zmierzwione
włosy i wtuliłam się z niego. Nie
wiedzieć czemu, nie czułam bicia jego serca.
A, no tak. Przecież on nie żył.
- Pamiętaj Jess, że zawsze cię
kochałem i będę kochać. – Wyszeptał mi
łagodnie do ucha. – Ale wszystko jeszcze
przed tobą. Nie możesz marnować
sobie życia tylko i wyłącznie z mojej winy. –
Dodał, delikatnie unosząc mój
podbródek.
Na te słowa moje oczy wypełniły się
łzami. Nasze usta się zetknęły. Współgrały
ze sobą jak dwie połówki jabłka. Ledwo przygryzłam dolną część jego wargi, a
poczułam, że jego dotyk
słabnie. Spojrzałam na jego twarz. Wyglądała teraz
jak hologram.
- Matt? – Wydusiłam z siebie
niepewnie.
- Żegnaj, Jess. – Usłyszałam jego
głos jakby w oddali.
Poczułam jeszcze tylko na czole jego
czuły pocałunek i znowu ujrzałam biel.
Rzuciłam się na kolana i zaczęłam
wrzeszczeć:
- Matt ! Matt błagam, wracaj ! Matt !
Potrzebuję cię !
Zero reakcji. Skuliłam się i zaczęłam
płakać. Łzy gładko ściekały mi po policzkach.
Nagle usłyszałam jakiś cichy głos
przeplatany łkaniem:
- Mój Boże, czy ona z tego wyjdzie ? –
Z całą pewnością należał on do mojej
mamy. – Proszę być szczerym panie
doktorze. – Ciągnęła dalej, najwyraźniej
cała roztrzęsiona.
- Jej stan jest bardzo ciężki. Nie
mamy pewności, czy jeszcze kiedyś się
przebudzi. – Odparł lekarz z nutą
współczucia.
- Czy ona się poruszyła ?! – Krzyknęła
mama. – Jess ! Jessie, słyszysz mnie ?!
Wszystko nagle nabrało kształtu.
Ujrzałam rozhisteryzowaną twarz mojej
mamy, która cały czas mną potrząsała.
Ujrzałam siedzącą obok mnie Hope,
która teraz wstała i ze łzami w oczach
zaczęła mnie ściskać i szeptać coś do
mnie niewyraźnie. Wszyscy byli tacy
uradowani i wzruszeni.
A ja znowu byłam w tym
bezwartościowym, pustym świecie. Z dala od niego.